A nie
mówiłam? Jestem chaotyczna i nie trzymam się zasad. Poza tym systematyczności
we mnie za gorsz nie ma. Ale walczę z tym kochani. Mam nadzieję, że aż tak
bardzo mnie nie nienawidzicie. :)
~ ♦ ~
Wiele osób twierdzi, że nadzieja jest
dobra. Istnieje przekonanie że tylko ona czasem potrafi utrzymać przy życiu,
sprawić że człowiek dalej chce brnąć w ten bajzel. Mimo wszystko, ja uparcie
twierdzę że moja nadzieja jest jakimś cholernym żartem. Na domiar złego, mimo
tego całego zafascynowania się książkowymi słówkami, posiadam spory zasób
wyobraźni i czasem kiedy leżę na łóżku, wymyślam sobie różne historie..
Ale to już wiesz, nieważne.
Wiesz co wtedy najbardziej boli? Złudzenie, cholerna nadzieja, która tli się we mnie na przekór moim przekonaniom. Przykładowo – wiem, że nic się w moim życiu nie zmieni, że życie będzie biegło, ja nadal będę stać w miejscu i wiem to, naprawdę to wiem. Jednak gdzieś tak w środku jest we mnie ta przegniła wiara w zmienność. A potem, kiedy kolejny dzień dobiega końca jest mi źle. A przecież wiedziałam że wszystko będzie jak dawniej, więc czemu nie mogę dalej dryfować?
Chciałabym być obojętna. Urodzić się skałą, bez uczuć, emocji i innych farmazonów zakłócających normalną pracę mojego mózgu. Wiem, wtedy nie czułabym radości, miłości, podniecenia… Byłabym robotem. Jednakże, obcym byłoby mi cierpienie, ból a przede wszystkim ta cholerna pustka, która mnie wypełnia.
I skoro to wszystko ma potwierdzać to że jestem człowiekiem, to chyba wolałabym nim nie być. Głupie, prawda? Chciałabym żeby to wszystko co piszę miało jakiś głębszy przekaz, coś co sprawiłoby że moje słowa są z serca, a są. Ale chyba nie potrafię tego uczynić.
Wiesz, chyba czas kończyć moje wywody ponieważ robi się to infantylne, bynajmniej.
Wybacz, że nie pozdrowię Cię tysiącem całusków i nie obiecam, że wrócę wieczorem. Że nie opisze ci całego dnia lub tego jak ostatnio dobrze mi w towarzystwie tego pajaca.
Chyba nie jestem do końca normalna i... przepraszam.
Ale to już wiesz, nieważne.
Wiesz co wtedy najbardziej boli? Złudzenie, cholerna nadzieja, która tli się we mnie na przekór moim przekonaniom. Przykładowo – wiem, że nic się w moim życiu nie zmieni, że życie będzie biegło, ja nadal będę stać w miejscu i wiem to, naprawdę to wiem. Jednak gdzieś tak w środku jest we mnie ta przegniła wiara w zmienność. A potem, kiedy kolejny dzień dobiega końca jest mi źle. A przecież wiedziałam że wszystko będzie jak dawniej, więc czemu nie mogę dalej dryfować?
Chciałabym być obojętna. Urodzić się skałą, bez uczuć, emocji i innych farmazonów zakłócających normalną pracę mojego mózgu. Wiem, wtedy nie czułabym radości, miłości, podniecenia… Byłabym robotem. Jednakże, obcym byłoby mi cierpienie, ból a przede wszystkim ta cholerna pustka, która mnie wypełnia.
I skoro to wszystko ma potwierdzać to że jestem człowiekiem, to chyba wolałabym nim nie być. Głupie, prawda? Chciałabym żeby to wszystko co piszę miało jakiś głębszy przekaz, coś co sprawiłoby że moje słowa są z serca, a są. Ale chyba nie potrafię tego uczynić.
Wiesz, chyba czas kończyć moje wywody ponieważ robi się to infantylne, bynajmniej.
Wybacz, że nie pozdrowię Cię tysiącem całusków i nie obiecam, że wrócę wieczorem. Że nie opisze ci całego dnia lub tego jak ostatnio dobrze mi w towarzystwie tego pajaca.
Chyba nie jestem do końca normalna i... przepraszam.
Hermiona.
Szesnastoletnia dziewczyna po raz kolejny dzisiejszego wczesnego ranka, spojrzała na ozdobną kartkę papieru z tekstem. Pismo miała całkiem staranne, bardzo podobne do ojca. Nagle, szybko zatrząsnęła ozdobny zeszyt, a długopis rzuciła w przeciwległy kąt sypialni. Wstała, po czym schowała notesik w obluzowaną deskę pokoju. Śmieszyły ją wszystkie bajeczki o nastolatkach chowających zeszyt pod materacem, lubiła i chciała być oryginalniejsza. Po chwili, ponownie usiadła przy obłożonym kocem parapecie. Słońce, delikatnie przebijało się przez zarośla powodując przyjemne mrowienie na jej młodziutkiej twarzy. Uśmiechnęła się sama do siebie. W gruncie rzeczy, mimo tego iż czasem lubiła sobie ponarzekać, to była niewyobrażalnie wielką optymistką. Potrafiła znaleźć coś dobrego w każdym człowieku.. no może poza Lordem Voldemortem i Dolores Umbrige.
~ ♦ ~
- Sam nie
wiem Harry, jeśli ją kochasz powinieneś być z nią. – powiedział rudowłosy
chłopak, przyglądając się zbolałej twarzy przyjaciela.
Potter spojrzał na młodego Weasley’a i wzruszył ostentacyjnie ramionami. Co on mógł wiedzieć? Czy to Jego ściga najpotężniejszy czarno księżyk wraz z śmierciożercami? Czy to on jest odpowiedzialny za wiele śmierci swoich przyjaciół? Czy to on nie ma rodziców? Nie.. Potter, uspokój się.. myślisz jak egoista. Pomyślał bliznowaty i przeszedł się wokół sypialni, w której się znajdowali.
Potter spojrzał na młodego Weasley’a i wzruszył ostentacyjnie ramionami. Co on mógł wiedzieć? Czy to Jego ściga najpotężniejszy czarno księżyk wraz z śmierciożercami? Czy to on jest odpowiedzialny za wiele śmierci swoich przyjaciół? Czy to on nie ma rodziców? Nie.. Potter, uspokój się.. myślisz jak egoista. Pomyślał bliznowaty i przeszedł się wokół sypialni, w której się znajdowali.
- Dość –
powiedział nagle uśmiechając się radośnie – mamy jeszcze dwa tygodnie wakacji..
Wykorzystajmy to – Dodał entuzjastycznie, skrywając pod maską smutek – Może
pogramy w quidditcha? Ja, Ty, Fred, George, Ginny…
- Jestem za!
Może i Hermiona się skusi… Co o tym myślisz? – spytał retorycznie rudowłosy po
czym oboje ruszyli do kuchni, z zamiarem przekąszenia czegoś dobrego.
Panna Granger
nigdy nie przepadała za – jak to sama zwała – nudnym lataniem na miotle.
Chłopcy razem z Ginny często podejrzewali, że ona po zwyczajnej bała się wejść
na miotłę, jednak gryfonka zacięcie temu przeczyła. Tym razem jednak chłopcy
chcieli namówić ja do gry.
Wchodząc do kuchni, oczom Harry’ego ukazali się bliźniacy. Siedzieli na swoich ulubionych fotelach, dyskutując o czymś zajadle. Kto by ich nie znał, mógłby stwierdzić że się kłócą, jednak oni nazywali to - otwartą dyskusją. Po chwili w kuchni pojawiły się także obie gryfonki i cała młodzież tego domu była w komplecie mimo iż każdy siedział gdzie indziej.
Wchodząc do kuchni, oczom Harry’ego ukazali się bliźniacy. Siedzieli na swoich ulubionych fotelach, dyskutując o czymś zajadle. Kto by ich nie znał, mógłby stwierdzić że się kłócą, jednak oni nazywali to - otwartą dyskusją. Po chwili w kuchni pojawiły się także obie gryfonki i cała młodzież tego domu była w komplecie mimo iż każdy siedział gdzie indziej.
Po kilku
minutach dziwacznej ciszy, wstał Ron i z dumą krzyknął:
-
Słuuchajcie! Macie 10 minut, wszyscy i widzimy się na podwórku! Gramy w quidditch’a!
– po czym się roześmiał.
- Tak jest kapitanie – odpowiedzieli nieco ironicznie bliźniaki uśmiechając się na przemian.
na twarzy Pottera pojawił się uśmiech, również Ginny była zadowolona.
- Tak jest kapitanie – odpowiedzieli nieco ironicznie bliźniaki uśmiechając się na przemian.
na twarzy Pottera pojawił się uśmiech, również Ginny była zadowolona.
- I…
Hermiono, mają stawić się wszyscy – dodał Ron puszczając gryfonce oko, tak że
ta się lekko zaczerwieniła
~ ♦ ~
Dlaczego ten rudy gamoń tak banalnie
ją podrywa? Przecież to jeszcze taki dzieciak.
Myślał Fred, zapominając na chwilę, że przecież Hermina jest w wieku jego brata. Od czasu ich spaceru minęły raptem dwa dni, a Fred nie mógł zapomnieć o złożonej sobie obietnicy. Tak bardzo chciał lepiej poznać młodą gryfonkę. Po części wmawiał sobie, że to kwestia dumy, że po prostu chce rozgryźć co kryje się pod tym molem książkowym. Poza tym, Hermiona w jego towarzystwie była tak wyluzowana a zarazem tak urocza, że tylko idiota mógłby przestać o niej myśleć.
Po chwili namysły, razem ze swoją kopią ruszył na podwórko, gdyż minęło wyznaczone przez Ronalda 10 minut. Fred tęsknił nieco za quidditch’em, więc tym bardziej rwał się do gry. Po chwili jego oczom ukazała się reszta towarzystwa.
Myślał Fred, zapominając na chwilę, że przecież Hermina jest w wieku jego brata. Od czasu ich spaceru minęły raptem dwa dni, a Fred nie mógł zapomnieć o złożonej sobie obietnicy. Tak bardzo chciał lepiej poznać młodą gryfonkę. Po części wmawiał sobie, że to kwestia dumy, że po prostu chce rozgryźć co kryje się pod tym molem książkowym. Poza tym, Hermiona w jego towarzystwie była tak wyluzowana a zarazem tak urocza, że tylko idiota mógłby przestać o niej myśleć.
Po chwili namysły, razem ze swoją kopią ruszył na podwórko, gdyż minęło wyznaczone przez Ronalda 10 minut. Fred tęsknił nieco za quidditch’em, więc tym bardziej rwał się do gry. Po chwili jego oczom ukazała się reszta towarzystwa.
- A więc, bez
zbędnych ceregieli, wybieramy składy! – krzyknął rozentuzjazmowany George
chwytając pierwszą lepszą miotłę. – Jest na szóstka, więc dzielimy się po trzy.
- Brawo
Einsteinie – burknęła Hermiona, która nie była zachwycona pomysłem latania na
miotle.
- A więc –
kontynuował George, uśmiechając się do Hermiony – Pierwszy skład Harry Ronuś i
Ginevra.
- Nie mów do
mnie Ginevra – syknęła rudowłosa.
- A drugi ja,
Freddie i początkująca ale zapewne jakże utalentowana Hermionka –skwitował ignorując
zaczepliwą uwagę siostry.
Hermiona nieco się zaczerwieniła, po czym spojrzała na bliźniaków. Zapewne będą się chcieli popisać i nie będę musiała się nagrać. Pomyślała z ulgą. Muszę się więc skupić na tym by utrzymać się na miotle.
Hermiona nieco się zaczerwieniła, po czym spojrzała na bliźniaków. Zapewne będą się chcieli popisać i nie będę musiała się nagrać. Pomyślała z ulgą. Muszę się więc skupić na tym by utrzymać się na miotle.
- Nie martw się
dziecinko – mruknął nagle Fred obejmując Hermionę przyjacielsko – Dopilnuję by
tłuczek nie szamotał bardzo Twojej twarzyczki – po czym zaśmiał się cicho i
odszedł na bok, nadal obejmując dziewczynę ramieniem. Po chwili dołączył do
nich również George by ustalić jakiś plan gry.
~ ♦ ~
~ ♦ ~
Jak śmie ją obejmować? Przecież wie że
mi się podoba! Oh, pewnie chce się tylko zabawić moim kosztem. Też mi brat.
Ronald Weasley był naprawdę zdenerwowany. Wystarczyło by jakiś osobnik płci męskiej tylko dotknął Granger’ównę, to od razu budził się w nim instynkt drapieżcy. Nawet jeśli tym kimś miał być jego rodzony brat.
Ronald Weasley był naprawdę zdenerwowany. Wystarczyło by jakiś osobnik płci męskiej tylko dotknął Granger’ównę, to od razu budził się w nim instynkt drapieżcy. Nawet jeśli tym kimś miał być jego rodzony brat.
- Ron, Ty
mnie słuchasz? – nagle do jego uszu, dobiegł poirytowany głos Harry’ego– Jeśli
chcemy ich pokonać, musimy się zgrać do cholery! – dodała.
- Oh,
przestań. To tylko zabawa Potter – odburknęła Ginny uśmiechając się przymilnie
po czym pociągnąwszy za sobą brata, ruszyła w kierunki ‘’rywali’’
Harry
natomiast zdusił w sobie kłótnie, przywdział uśmiech i podążył za nimi. To ma być zabawa, nie daj się sprowokować –
Myślał.
Kiedy już stali, każdy przed sobą, Fred rzucił kafel a oni poderwali się w górę.
Kiedy już stali, każdy przed sobą, Fred rzucił kafel a oni poderwali się w górę.
- George,
łap! – krzyknęła Hermiona, rzucając nieco na oślep piłką w stronę rudego
bliźniaka. Ten z precyzją go pochwycił i celnym rzutem, trafił do bramki
przeciwnika.
- Jea! –
krzyknęli we trójkę śmiejąc się – 10 punktów dla nas!
Dalej gra
toczyła się bardzo szybko. Gra była pełna akcji i szybkich zwodów. Zewsząd dało
się słyszeć wesołe okrzyki, wszyscy byli szczęśliwi. Nawet Hermiona, już dawno
zapomniała o strachu i grała na całego.
- Reeemis! –
krzyknął nagle Ronald, który właśnie strzelił.
W chwili
euforii i lekkiej nieuwagi pierwszego składu, Hermina szybko pochwyciła kafel i
z precyzją nie jednego dobrego gracza wykonała szybki ruch i rzuciła. A rzut
ten okazał się być celnym.
- Juuuuhuuuu!
– krzyczała rozradowana kiedy podleciał do niej Fred i przybił jej piątkę.
- Byłaś
wspaniała Hermiono! Masz u mnie lody! – krzyknął i puścił jej oko. Dziewczyna
uśmiechnęła się dumnie i uniosła kciuk do góry.
Te w zasadzie
niegroźne słowa i reakcja Hermiony niezwykle zezłościły Ronalda. Nie dość, że
cały musiał oglądać ich wspólną grę i wysłuchiwać pochwał ze strony Freda to
teraz to. Nie zastanawiając się dłużej, pochwycił leżący nieopodal kafel i
silnie cisnął go w stronę Freda. Ten jednak niefortunnie uderzył w Hermionę.
Dziewczyna początkowo głośno krzyknęła, a następnie przechylając się groźnie, zleciała z miotły. W jej oczach zebrały się łzy podmuchu wiatru, na plecach zebrał się pot a w tle, przed ostatnimi sekundami dzielącymi ją od upadku, usłyszała:
Dziewczyna początkowo głośno krzyknęła, a następnie przechylając się groźnie, zleciała z miotły. W jej oczach zebrały się łzy podmuchu wiatru, na plecach zebrał się pot a w tle, przed ostatnimi sekundami dzielącymi ją od upadku, usłyszała:
- Ty
skończony idioto!
A po tych
słowach, jej kruche ciało z łoskotem uderzyło o trawę.