27 sty 2013

Rozdział II - "Gdzie jest ta wstrętna szlama?"



Ronald Weasley nigdy nie był oazą spokoju. Docinki Malfoy’a, ciągłe porównywanie z braćmi, czy żartowanie z jego osoby, często doprowadzały go do złości. Ta, natomiast, na ogół mijała po paru minutach, spędzonych w gronie przyjaciół. Dziś było inaczej. Rudy chłopak dostał tak zwanej białej gorączki. Wściekłość, nie pozwalała powiedzieć mu ni słowa, choć w głowie miał ich pełno. Wszystkie kończyny lekko drżały, a jego piegowata twarz oddawała teraz hołd czerwonej czuprynie.
- Ron, do jasnej cholery! Przestań tak łazić w kółko bo zwariuję! – krzyknął bliznowaty przyjaciel rudego, obserwując każdy jego ruch – Ochłoń i opowiedz dokładnie co widziałeś.
- Jak mam ochłonąć, jak być może teraz mój rodzony brat obściskuje się z tą, na której tak mi zależy? – Wrzasnął, a echo jego słów rozniosło się po polanie, na której stali.
Spojrzawszy jeszcze na Harry’ego , chłopak przysiadł na ławeczce, chowając twarz w swoich nienaturalnie dużych dłoniach.
Potter nie wiedział co myśleć. Chciał w jakiś sposób pocieszyć przyjaciela, jednakowoż fakt iż nie znał dogłębnie sytuacji nie pozwalał mu na nic co skłaniałoby się do ów pocieszania. Przysiadł obok niego, po czym bratersko położył mu dłoń na ramieniu. Milczeli, tak chwilę, kiedy Potter po raz kolejny zadał mu pytanie:
- Opowiesz mi wreszcie o co Ci chodzi? – starał się być przy tym niezwykle taktowny. Nie wiadomo, kiedy rudy wulkan wściekłości może znów wybuchnąć.
- Fred.. – mruknął – On podrywał Hermionę.. A ona jeszcze mu na to pozwalała.. I jeszcze ten cholerny spacer – dodał, zaciskając pięści po czym opowiedział Harry’emu całą historię, którą widział na własne oczy.
Wybraniec uśmiechnął się niezauważalnie, kiedy jego przyjaciel tak mocno wczuwał się w opowieść. Wydawało mu się również że nieco ją ubarwia, próbując przy tym oczernić starszego brata. Oczywiście, znał uczucie zazdrości. Pamiętał, kiedy Ginny chodziła z Deanem, a on musiał bezczynnie na to patrzeć. Jednak wyimaginowana zazdrość Rona, osiągała powoli szczyty głupoty.
- To wszystko? – spytał zielonooki, zdając sobie sprawę z głupstwa jakie popełnił.
- To dla Ciebie mało? Zabiję tego rudego debila!
- Ron, przecież to tylko Fred. Zgrywa się, pewnie chce wyciąć Hermionie jakiś żart.
Rudowłosy uśmiechnął się nagle do Harry’ego.  Ależ ja jestem głupi. Pomyślał, nie zdając sobie sprawy, że paręnaście metrów od niego, pewien rudy osobnik miewa niemalże takie same myśli.

~ ♦ ~

Weź się wreszcie w garść. Pomyślała Hermiona, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Starała się ubrać jak najnormalniej, aczkolwiek zależało jej również na dobrym wizerunku. Ubrała białą, letnią sukienkę, przewiązywaną w pasie brązowym paskiem i brązowe trampki, w razie większych trudności przy spacerze. Włosy wyprostowała, a na twarz nałożyła tusz i warstwę błyszczyku. Czuła jednak, że pod tą dziewczęcą pokrywą kryje się rozhisteryzowana nastolatka. Ręce jej drżały, serce waliło jak oszalałe, a głowa była w stanie niemalże wybuchowym. Nerwowo zerknęła na zegarek, który nieomylnie wskazywał 15:58. Uśmiechnęła się jednak i spsikawszy się jeszcze lawendowymi perfumami, po krętych schodach zeszła do kuchni i z uśmiechem na ustach usiadła przy stole.  Kiedy jednak upłynęło 20 minut, a obiektu, na który czekała nie było, wyszła na podwórze. Czuła wzbierający się strach, smutek i wściekłość. Wystawił mnie. Pomyślała, a jej orzechowych oczach wezbrały się łzy. Nagle, poczuła męskie dłonie, które delikatnie zasłaniały jej oczy.
- Zgadnij kto – usłyszała cichy szept, delikatnie piszczący jej ucho. Uśmiechnęła się i chwyciwszy dłonie swojego towarzysza, zdjęła je i odwróciła się do niego.
- Spóźniłeś się – powiedziała szorstko, zakładając ręce na piersi.
Nie chciała uchodzić za łatwą do zdobycia. Mimo tego iż w duchu cieszyła się że przyszedł, że jej dotknął, to zdrowy rozsądek, którego miała aż w nadmiarze, postanowił pokierować ją w innym kierunku niż rzucenie mu się na szyję. Zlustrowała go wzrokiem, a efekt końcowy bardzo się jej spodobał. Chłopak miał na sobie, ciemne proste dżinsy, szarą koszulkę i czarną skórę. Płomienne włosy, niczym ogień odbijały się od tego stroju. Ponadto, do jej nozdrzy dobiegł cudowny zapach jego perfum.
- Tak, ale od razu mówię że to nie moja wina! – powiedział nagle, uśmiechając się niewinnie. – po za tym… mam coś na przeprosiny – dodał jeszcze, po czym zerwawszy, maleńką stokrotkę, delikatnie włożył ją za ucho dziewczyny.
- Dobra, czarusiu. Chodźmy, miejmy to już za sobą – mruknęła cicho gryfonka, starając się ukryć swoje rumiane policzki.
Ruszyli, przez jakiś czas napawając się ciszą. Lekki wietrzyk delikatnie drażnił chłodem ich ciała, natomiast gorące słońce nie dawało za wygraną i prażyło jeszcze mocniej. Zarówno Hermiona jak i Fred, przyglądali się sobie nawzajem. Czasem, kiedy ich oczy się spotkały, czuli zawstydzenie. Jednak oboje wyjaśniali sobie to niemalże taką samą regułką; To dlatego że mało go/ją znam.
- Właściwie, dokąd idziemy ?– ciszę przerwała Hermiona, rozglądając się wokoło.
Byli już całkiem daleko od Nory, a dziewczynę nieco to niepokoiło. Nie chodziło o to że nie ufała rudowłosemu, ale raczej o fakt że niedługo może zacząć się ściemniać.
- Wyluzuj – powiedział uśmiechając się łobuzersko, do nieco spiętej dziewczyny – Już niedaleko – dodał.
I faktycznie nie kłamał. Przeszli jeszcze zaledwie parę metrów, a ich oczom ukazało się fantastyczne jeziorko, frywolnie płynące wzdłuż małej polanki. Oboje uśmiechnęli się do tego krajobrazu.
- Przepięknie – szepnęła Hermiona, lustrując wzrokiem każdy zakamarek miejsca, w którym się znajdowała. Spostrzegła również małą, uroczą ławeczkę na zboczu i ruszyła do niej, zapominając na chwilę o towarzyszu, który szybko popędził za nią.
Usiedli i popatrzyli sobie chwilkę w oczy. Spojrzenia mówiły wiele jednak oni chcieli powiedzieć sobie jeszcze więcej. Chcieli się poznać, zaprzyjaźnić. Pierwsze, bardzo lgnęło do drugiego i na odwrót.
- Zgłodniałaś? – aksamitny głos Freda, po raz kolejny dzisiejszego wieczoru wywołał lekki dreszczyk na karku dziewczyny. Kiwnęła głową nawet nie zastanawiając się dlaczego przeoczyła tak ważną rzecz, jaką był fakt że rudowłosy miał ze sobą koszyk pełen smakołyków.
Weasley otworzywszy wiklinowy koszyczek, zapatrzył się nieco po czym wyjął z niego duże opakowanie fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. Młoda gryfonka, od razu pochwyciła pudełko, po czym otworzywszy je i wyciągnąwszy z niego parę fasolek, krzyknęła:
- Łap! – po czym zaczekawszy tylko aż nieco zdezorientowany Fred, otworzy buzię, rzuciła fasolkami.
Rudowłosy wyłapał wszystkie, a na jego twarzy pojawił się tryumfalny uśmiech. Uniósł ręce do góry i uśmiechnął się do dziewczyny.
- Yeach! – krzyknął – Teraz ty – dodał, biorąc od niej pudełko i powtarzając jej czynności.
Hermiona jednak, pomimo tego iż rzut Freda był raczej precyzyjny a fasolek było zaledwie trzy, nie złapała ani jednej. Zrobiła natomiast zrezygnowaną minę, rozglądając się wokół, gdzie poupadały fasolki.
- Ale gapa! – krzyknął płomiennowłosy śmiejąc się ze swojej towarzyszki – Nie złapałaś nawet jednej!
- Lepiej uciekaj, Fredzie Weasley! – krzykiem zawtórowała chłopakowi Hermiona, uśmiechając się złowieszczo.
Jak dziewczyna powiedziała, tak i on zrobił. W mgnieniu oka zerwał się na nogi i zaczął uciekać. Hermiona natomiast równie szybko zaczęła go gonić, śmiejąc się głośno. Kiedy już go złapała, chłopak odwrócił się ku niej i onieśmielając ją nieco swoim wzrokiem, niskim głosem rzekł:
- Pani pozwoli?
- Ależ naturalnie – rzekła, dygając przed nim, tak jak to robiono za czasów renesansu.
Chłopak ujął jej dłoń, a drugą rękę ułożył na jej pasie, po czym śpiewając głośno jeden z utworów Fatalnych Jędz, zaczął nią obracać.  Hermiona natomiast coraz głośniej się śmiała, zapominając całkowicie o stresie i zdenerwowaniu, które wcześniej nie dawały jej spokoju. Teraz liczyła się tylko ta chwila i te cudowne ogniki w jego oczach. Po paru minutach, oboje nie zauważając korzenia, wystającego z ziemi, przewrócili się i turlając się parę metrów, wylądowali obok starego drzewa. Na ich twarzach cały czas gościł śmiech
- Jesteś wariatem, skończonym wariatem – wydyszała nagle szatynka, przyglądając się profilowi swojego partnera.
Chłopak odwrócił się ku niej i uśmiechnął łobuzersko, po czym wracając do poprzedniej pozycji popatrzył w gwiazdy, które ku nie uwadze ich obojga, pojawiły się na niebie już dawno.

~ ♦ ~

- Gdzie jest ta wstrętna szlama? – głos Bellatrix, jednej z najgroźniejszych czarownic, echem odbijał się po domu państwa Granger’ów.
Rodzice Hermiony byli wstrząśnięci. Jeszcze nigdy nie znajdowali się w takiej sytuacji. Patrząc na czarownicę bali się cokolwiek powiedzieć, lękali się że wszystko może zostać obrócone na ich niekorzyść.
- Widzę że nie wiele chcecie mówić, ohydni mugole! – krzyknęła po chwili niecierpliwie – To powinno rozwiązać wam języki – Crucio! – wrzasnęła uderzając jednym z zaklęć niewybaczalnych panią Granger.
Kobieta upadła i zaczęła zwijać się z bólu. Jęki i krzyki przeraźliwie wypełniały cały dom, który niczym gąbka chłonął wszystko. Pan Granger, nie zważając na obecność Belli, klęknął przy żonie i chwycił ją za twarz. Z jego orzechowych oczu popłynęły strużki kryształowych łez.
- Masz dwa tygodnie plugawy mugolu – powiedziała Bella, a na jej twarzy widniał grymas – szlama ma się zjawić – dokończyła po czym, ponownie kierując różdżkę w panią Granger, syknęła przeraźliwie:
- Crucio! – a jasny blask jej różdżki po raz kolejny rozświetlając dom, sprawił mamie Hermiony nieskończony ból.
Bella, uśmiechnąwszy się złowieszczo, opuściła dom, który wydawał jej się tak niesamowicie marny. Cieszyła się z bólu jaki zadała, a fakt iż uszczęśliwi tym swojego pana, sprawiał że była aż w nadto dobrym humorze. Spojrzawszy jeszcze chwilę w granatowe niebo, mruknęła jakby do siebie.
- Zabawa się zaczyna – a po tych słowach, mrok całkiem ogarnął jej ciało.

 ~ ♣ ~


Witam serdecznie! A więc oto przed wami rozdział 2, mojej dłuuuugiej opowieści Fremione.  Proszę nie pytajcie czemu torturowałam mamę Hermiony. Nie wiem, po prostu wydawało mi się że to doda pikanterii, temu całemu „mdłemu’’ jak na moje oko rozdziałowi.
Kiedy pojawi się drugi rozdział? Nie wiem! Prawdopodobnie w następny weekend, ponieważ właśnie skończyły mi się ferie, a jako że jestem w III gimnazjum to muszę się więcej uczyć, niestety.. -,-
Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję że rozdział się wam podoba! :*

20 sty 2013

Rozdział I - "W co ty pogrywasz?"




Fred obudził się dziś wcześniej. Zazwyczaj, to mama zrywała go z łóżka, na dziesięć minut przed śniadaniem. Dziś było inaczej. Po jego głowie krążyło zbyt wiele myśli.  Nie wiedzieć czemu rudzielec coraz częściej myślał o esencji życia. A szczególnie jeden aspekt nie dawał mu spokoju. Miłość. Chciał się zakochać. Ale tak poważnie, mocno, oddać się całym sercem.
Eh, ależ to banalne. Pomyślał. Co prawda związek z Angeliną wytłumaczył mu parę spraw. Przekonał się że sam pociąg do dziewczyny nie jest miłością. Nigdy nie czuł przy ciemnoskórej dziewczynie nic wyjątkowego. Była jego przyjaciółką, dobrą ale jednak. W przeciwieństwie do George’a, który najwidoczniej wpadł do czubek uszu. Już parę tygodni po ich zerwaniu, jego kopia umawiała się z Johnson’ówną. Fred, od tego czasu widział jak brat patrzy na dziewczynę, jak się o niej wypowiada. Poza tym z opowieści brata można było wywnioskować że nawet ich pocałunki były pełne magii.
Dobra Fred, koniec tych bzdur. Pomyślał po czym zerwał się gwałtownie z łóżka i odziany jedynie w same bokserki zszedł do kuchni. Po drodze spostrzegł że łóżko jego brata również jest puste. Dziwne, czyżby jakaś bliźniacza bezsenność? Nie mylił się, w kuchni na swoim ulubionym miejscu siedział nie kto inny jak jego lustrzane odbicie.
- O, Freddie. Widzę że i ty nie możesz już spać – mruknął nieco przedrzeźniając głos swojej rodzicielki, George.
Fred uśmiechnął się lekko i podszedł do lodówki. Wyciągnął z niej mleko i nalawszy sobie go do literatki, wypił jednym haustem.
- Dobra, suwaj tyłek muszę sobie klapnąć – powiedział nagle, siadając obok brata, który nic nie mówiąc zrobił mu miejsce
Razem wyglądali niesamowicie. Dwaj rudzi, pokryci piegami młodzi mężczyźni, tak podobni że czasem i własna matka nie potrafiła ich rozróżnić. Mimo iż nie często to sobie mówili, jak to chłopaki, to strasznie się kochali. Jeden za drugiego, bez mrugnięcia okiem oddałby życie. Ich przyjaźń trwała już od pierwszego ich dechu i mieli przeczucie że trwać będzie do ostatniego. Nawet cisza nie potrafiła sprawić że czuli się niezręcznie. Bowiem czasem i ona była bardziej wymowna, w towarzystwie kogoś, kogo znasz lepiej od siebie samego. Nie było im jednak dane, nacieszyć się niewypowiedzianymi słowami. W progu kuchni stała szesnastoletnia gryfonka, która rumieniąc się dziewczęco podeszła w kierunku braci.  Fred zauważając dziewczynę, zlustrował ją wzrokiem. Wyglądała tak niewinnie a przy tym tak niesamowicie pociągająco. Ubrana była w krótkie spodenki, których praktycznie nie było widać zza bluzki do połowy ud. Nie wiedząc czemu, rudzielec zapragnął jej dotknąć. Choćby tutaj, choćby teraz.
- Wezmę tylko szklankę wody i już mnie nie ma – powiedziała nagle, jakby speszona.
Hermiona niemalże w każde wakacje była w Norze jednak to nie zmieniało faktu iż ta trójka słabo się znała. Nigdy jakoś nie odczuwali potrzeby bliskiego zapoznania się. Rudzielce na ogół postrzegali ją jako, nieco zbzikowaną na punkcie książek, przyjaciółkę własnego brata. Natomiast Hermionę niegdyś bardziej irytowały, niż bawiły żarty bliźniaków. Jednak od pewnego czasu, jeden z nich nie wychodził z jej głowy. Zastanawiała się czy pod pokrywą żartownisia bez ograniczeń, kryje się ktoś jeszcze. Ktoś kto jest czuły, zabawny i inteligentny. Ktoś kto sprawi że cały czas będzie czuła się tak jak wtedy kiedy poczuła jego zapach, jego ciało. Od tego czasu Fred Weasley nie dawał jej spać. 
Kiedy już nalała wody do srebrzystej literatki, zgodnie z obietnicą, zniknęła za framugą.
-  Hermiona jest całkiem niezła – George postanowił nagle przerwać ciszę, która pojawiła się od czasu wyjścia dziewczyny.
Mimo iż drugi rudzielec w pełni popierał opinię brata, nie odezwał się. Jego oczy były skupione na małym przedmiocie, który jak gdyby nigdy nic leżał na środku kuchni, błyszcząc kpiąco. To była bransoletka gryfonki, która najprawdopodobniej jakby na złość wypadła jej z kieszonki spodenek. Fred, wstawszy z siedziska, podszedł i pochwycił błyskotkę.
- Taa – mruknął – Niezła gapa – dodał, obracając bransoletkę w dłoni po czym chowając ją do kieszeni spodni.
Fakt posiadania bransoletki bardzo go ucieszył. Miał pretekst by zagadać do brązowookiej, a przy tym nie wyjść na kompletnego durnia. Sam nie wiedział czemu chce do niej zagadać, ale coś mu podpowiadało że dziewczyna jest warta poznania.

~ ♣ ~

Hermiona była bardzo zdenerwowana. Dlaczego ja zawsze muszę zrobić z siebie taką ofiarę? Pomyślała. Sama nie wiedziała dlaczego, ale przy wysokim rudzielcu, nie chciała się kompromitować. Upiła łyk wody z szklanki i popatrzyła w sufit. Od kiedy pamiętała chciała się zakochać. Namiętnie czytywała wszystkie, czasem nawet te podkradzione z maminej biblioteczki, romansidła. Tam, wszystko wydawało się takie piękne. Co prawda, bardzo przewidywalne, ale zawsze piękne. Uwielbiała sobie wyobrażać, że kiedyś ktoś ujrzy w niej kogoś zupełnie innego, niż tylko przyjaciółkę chłopca, który przeżył. Marzyła by ktoś zakochał się w niej bez pamięci. By rozpoczynał i zakańczał jej dzień pocałunkiem a w trakcie dnia rozbawiał i rozmawiał z nią. Wszystkie te marzenia, zawsze szczelnie skrywała pod maską twardej racjonalistki, więc nigdy żaden chłopiec nie ujrzał w niej wrażliwej dziewczyny. W tym roku postanowiła to zmienić. Zapragnęła być bardziej otwarta, przebojowa i rozrywkowa, bo przecież szczęściu trzeba pomóc. Tak zawsze mawiał jej tata. Kiedy tak rozmyślała, to  zapomniała jak szybko Morfeusz ponownie porwał ją w Swe ramiona, a jej myśli stały się snem.

~ ♣ ~

- Harry, kochaneczku, zawołaj proszę dziewczynki. Śniadanie jest już na stole – powiedziała pani Weasley, uśmiechając się miło do bliznowatego.
Wybraniec, uśmiechnąwszy się delikatnie, wstał z siedziska i ruszył w górę, po schodach. Jego życie się komplikowało. Nic nie szło tak jak chciał. Hogwart stał pod znakiem zapytania, związek z Ginny również. Do tego od czasu śmierci Syriusza, czuł że na świecie nie ma już nikogo, kto mógłby dzielić się z nim wspomnieniami o rodzicach. Choć na twarzy miał uśmiech, w sercu wszystko go bolało a kolejny dzień był dla niego wyzwaniem niczym skok bez spadochronu.
- Ginny! Hermiona! Wychodźcie już z tej łazienki! Śniadanie na stole – powiedział, stukając w nieco już próchniejące drzwi od łazienki.
Dlaczego one wszędzie chodzą we dwie? Pomyślał i nie czekając już na dziewczyny wrócił na dół.
- Ginn, Harry ma rację!  Chodźmy już, wyglądasz naprawdę dobrze! – Hermiona była wyraźne poirytowana. Kochała Ginny jak siostrę, ale czasem to jej wieczne strojenie się doprowadzało ją do obłędu.
Ruda natomiast, ignorując prośby swojej przyjaciółki, poprawiła jeszcze swoją bujną czuprynę. Wyglądała naprawdę zjawiskowo! Była ubrana w krótkie, postrzępione, dżinsowe spodenki i czarną, włożoną w spodnie bluzkę z logo Fatalnych Jędz. Włosy zakręciła a na usta nałożyła warstwę błyszczyku.
- Możemy iść! – powiedziała wreszcie uśmiechając się sympatycznie do brązowookiej.
Kiedy schodziły po schodach, żadna nie odzywała się ani słowem. Nie była to jednak niezręczna cisza. Dziewczyny, bardzo dobrze się znały, więc nie krępowały się niczego w swoim towarzystwie. Poza tym Hermiona wiedziała że Ginny ostatnio nie ma ochoty na rozmowy. Jej związek z Potterem wisiał na włosku, a jak wiadomo Weasley’ówna mocno kochała swojego wybranego.
- Dzień dobry, pani Weasley! – powiedziała uśmiechnięta wchodząc do kuchni.
Ta natomiast uśmiechnęła się delikatnie, a kiedy dziewczyny już usiadły zaczęła jeść. Przy stole panowała nieprzyjemna atmosfera. Wszystko spowodowane było faktem iż Pan Weasley nie wrócił na noc. Jako że nie zdarzało mu się to dość często, to sprawa wydawała się naprawdę poważna.
Po skończonym posiłku, wszyscy rozeszli się po pokojach. Hermiona natomiast została.
- Co ty tutaj jeszcze robisz, kochana? – spytała gospodyni
- Pomyślałam ze Pani pomogę – Gryfonka uśmiechnęła się, by w ten sposób ulżyć jakoś ciągłemu zamartwieniu pani Weasley.
- Oh, jesteś naprawdę wspaniała Hermiono! – powiedziała uśmiechając się lekko, po czym obie zaczęły zbierać naczynia ze stołu i kolejno je zmywać.
- O, nie! – chwilę ciszy przerwał wrzask Hermiony.
- Co się stało?
- Moja bransoletka! Zgubiłam ją! Nie widziała może jej pani? – spytała gryfona, chwytając za kieszenie spodenek z nadzieją że może właśnie tam jest zguba.
- Oj, nie kochaniutka… Zaraz! Czy to nie Arthur?! – wykrzyknęła nagle ruda gospodyni i szybko zapominając o zmartwieniu Swojej pomocnicy, wybiegła z kuchni, pragnąć uściskać męża. Oczywiście przy tym wrzeszcząc czemu nie dał jej znać, że nie wrócił na noc.
Hermiona, zaraz po wyjściu pani Weasley rzuciła się na podłogę by sprawdzić czy bransoletka nie wpadła przypadkiem pod szafkę. Poruszając się na czworakach, zajrzała również pod stół i lodówkę. Była naprawdę przerażona. Wyglądało na to że jedyna pamiątka po babci, przepadła. A przecież była pewna że jeszcze dziś rano miała ją w posiadaniu.
- Tego szukasz? – z nerwowych poszukiwań wyrwał ją niski, aksamitny głos. Hermiona, wstawszy z podłogi spojrzała na swojego towarzysza.
Przed nią stał nie kto inny, jak Fred Weasley. Rudzielec, opierał się nonszalancko o framugę a w ręku trzymał bransoletkę. Jej bransoletkę! Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i szybkim, zdecydowanym ruchem podeszła do chłopaka.
- Oh, tak! To moja bransoletka! – powiedziała, chcąc przejąć zgubę.
Nie było jej to dane. Fred gwałtownie zatrzasnął pięść, trzymając tam błyskotkę po czym schował dłonie za siebie
- Wiesz.. W życiu nie ma nic za darmo – uśmiechnął się łobuzersko.
Dziewczyna była nieco zdezorientowana ale i mocno zdenerwowana. Czy ten błazen choć raz mógłby zachowywać się poważnie? Pomyślała
- Fred, proszę Cię. To bardzo cenna pamiątka – powiedziała cierpko.
- Oddam Ci ją, ale w zamian oczekuję rekompensaty. – W jego oczach pojawiły się radosne ogniki, które nieco uspokoiły dziewczynę. – Hm.. pójdziesz ze mną na spacer, dziś o 16:00. Tam Ci ją zwrócę. – dodał.
- Emm.. no dobrze. Ale wiedz że jeśli ją zniszczysz to mnie popamiętasz – dziewczyna nadal była mocno spięta, a zachowanie bliźniaka bardzo ją intrygowało.
- Oh, wyluzuj – powiedział, spoglądając jej w oczy – A teraz, chodź, pomogę Ci z tymi naczyniami – dodał, po czym pewnym krokiem wyminął gryfonkę.
Hermiona uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła za rudzielcem. Ona zaczęła zmywać, a on wycierać talerze.  Oboje, nie mając pojęcia o wzajemności, kątem oka się obserwowali. W głowie Freda walało się teraz od groma myśli. Natomiast, młoda gryfonka myślała tylko o jednym - W co ty pogrywasz, Fred?
 
~ ♦ ~


Uf, rozdział 1 już za mną!:) Mam nadzieję że aż tak bardzo nie zawiodłam waszych wspaniałych komentarzy (za, które serdecznie dziękuję :*)
Myślę, że kolejna notka pojawi się w tym tygodniu, raczej pod jego koniec.  Życzcie mi proszę dużo weny, ponieważ ja z reguły szybko się poddaję. Liczę na waszą wyrozumiałość.. Wiecie, to w sumie dopiero mój pierwszy blog. :) (Nie licząc tych, które zakończyłam po 1-2 notkach)
Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia! :*