30 wrz 2013

Rozdział V - Wpadłeś na dobre bracie.

Puk, puk! Jest tu kto?
To tylko ja. Chaotyczna, pozbawiona systematyczności autorka zapomnianego już pewnie bloga!
Muszę, się wam do czegoś przyznać.. Prawie odpuściłam. Jednak pewnej chłodnej, jesiennej niedzieli weszłam na moje wypociny po raz enty i pomyślałam SPRÓBUJĘ PONOWNIE! I oto jestem. Nie obiecuję wam systematyczności, jednak obiecuję, ze będę się starać i że ukończę bloga choćby się paliło i waliło!
A teraz pora na notkę.. Ciekawe czy nadal potrafię coś wykrzesać.. Cóż, sami ocenicie
J

~ ♦ ~

Miewasz czasem w życiu takie chwile, kiedy wydaje Ci się że wszystko czego się podejmujesz zawsze prędzej czy później, schrzanisz? Wszystkie Twoje starania, prośby, modlitwy są bezsensowne a nawet żałosne. Przegrywasz z własnym charakterem i nie osiągasz jak zwykle nic. Czujesz się śmieciem nie wartym tego, o co walczysz już tyle czasu. Fatalne uczucie, prawda?
Tak właśnie czuł się Ronald Weasley, który swoją winę usilnie próbował zmyć zimną wodą z prysznica. Niestety bezskutecznie.
Dlaczego ona się nie budzi?! Minęły już przecież dwa dni do cholery!
  Myślał.
Upadek Hermiony mocno nim wstrząsnął. Nie mógł spać, ani jeść. Na dodatek ciągle czuł na sobie dziwnie złe spojrzenie Freda. Bał się, że dziewczyna nigdy mu tego nie wybaczy. Nigdy nie pokocha i nie spojrzy na niego jak na faceta. Brak pewności siebie powodował, że miał ochotę pluć na swój obraz w lustrze.
Wyszedłszy spod prysznica, ubrał stare znoszone dżinsy i biały t-shirt po czym zszedł do kuchni. Wiedział co go czeka. Kolejne wyrzuty w oczach przyjaciół, rodziny i samego siebie.
-  Ronaldzie Weasley! – krzyknęła jego rodzicielka, robiąc się cała purpurowa na twarzy – Nigdy nie przypuszczałam, że będę Cię o to prosić, ale zjedzże w końcu coś! Twoje głodzenie się w niczym nie pomoże! – skwitowała.
Rudowłosy chwycił srebrny widelec i zacząć taplać po nim po pachnącym obiedzie.  Zerknąwszy wokół po raz kolejny zauważył, że poza mamą nie ma tu nikogo. Tata był w pracy, a Ginny, Harry, Fred i George nigdy nie odchodzili od łóżka Hermiony oczekując, że lada chwila się przebudzi. W takim momencie odpowiadałoby mu nawet towarzystwo ciotki Muriel. Jednak los karał go boleśnie.
- Słuchaj – pani Weasley po raz kolejny rozpoczęła rozmowę z synem – Może do niej pojedziesz? Zamartwiasz się, wyglądasz jak trup a jednak nie robisz nic by przy niej być. Przecież to nie była Twoja wina.. Emocje czasem robią swoje.. Ja kiedyś też…
- Tak mamo! Opowiadałaś mi to już milon razy! Przestań się wtrącać w moje życie i zajmij się swoim do cholery!  - krzyknął uderzając pięścią w stół, tak, że cały obiad wylądował na podłodze. Złość spowodowała, że teraz jego twarz pokrywała się czerwienią z włosami.

- Ronaldzie nie życzę sobie takiego traktowania! – zaczęła, jednak jej syna już nie było.
Wyszedł tak szybko jak się pojawił. Po raz kolejny skapitulował. Przegrał i już nic nie mógł z tym zrobić. Czuł się bezwartościowy. A przecież takiemu człowiekowi nie należy się miłość.
Opadł z łoskotem na twardy tapczan i poczuł na policzkach mokre krople. Kolejny powód do nienawiści. Słabość, jestem taki słaby.


~ ♦ ~

- Mogłabyś wreszcie wstać leniuchu! . – mruknął czarnowłosy chłopak uśmiechając się delikatnie do Hermiony.  – Wiesz, Ron z dnia na dzień coraz bardziej się zamartwia. Szkoda, że nie możesz wstać, trzepnąć w łeb i powiedzieć jak zwykle logicznie żeby przestał użalać się nad sobą. Myślę też, że on chyba naprawdę coś do ciebie czuje ale nie chcę w to ingerować. – dodał.
Hermiona była jak jego siostra. Dlatego zamartwił się o nią bardziej niżeli o siebie kiedykolwiek. A co jeśli już nigdy się nie obudzi? Myślał.
Od czasu rozstania z Ginny, życie Pottera nie było już takie samo. Ciągle napotykał na swojej drodze urażony wzrok dziewczyny i czuł, że poza blizną usilenie boli go i serce. Rozdzierała go złość, za każdym razem kiedy Gin wypytywała George’a o któregokolwiek z chłopców. Ale i również nie mógł znieść myśli, że całe jego życie uzależnione jest od jednego osobnika. Voldemort. Gdyby nie on, miałby rodziców, przyjaciół, dziewczynę. Nigdy nie musiałby użerać się z Dudley’em.  A co najważniejsze nie obawiałby się każdego kolejnego dnia, nie liczyłby godzin do śmierci. Nie musiałby z niczego rezygnować. Żyłby tak, jakby tylko chciał.
Po raz kolejny, w tej chwili odczuł brak Grangerówny.  Dziewczyna zawsze dawała mu siłę do walki. Potrafiła  go zgorszyć tym samym wywołując większą chęć do walki niż wszystkie pociechy świata. Słuchała jak nigdy nikt na świecie i była ostatnia osobą, której należało się leżenie w tym obskurnym miejscu.
- Hej bliznowaty, zmiana! – do pokoju wszedł Fred a tuż za nim George – Może idź i załatw w końcu PEWNĄ sprawę jak facet, hm? – dodał drugi brat szturchając go w ramię. – My w tym czasie dobudzimy tego leniucha, który już na zbyt wiele sobie pozwala!
Harry uśmiechnął się wymijająco po czym bez żadnej odpowiedzi wyszedł z pokoju. W tej chwili potrzebował jedynie mocnej kawy i braku towarzystwa wszystkich rudowłosych.
- Ale się narobiło bajzlu, nie Freddie?
- Zależy co przez to rozumiesz – odparł rudy przyglądając się czy aby na pewno nic nie zmienił się na twarzy Hermiony po czym usiadł na skraju jej łóżka.
- Hm, co myślę.. Zacznijmy więc od początku – George uniósł prawą brew bacznie obserwując swoją kopię. – Harry rozstał się z Gin i przez to oboje zioną na siebie ogniem i żadne z nich nie przyzna się do błędu. Ron zamienił się w chodzącego zmarłego. Mama i tata nieustannie kłócą się o najmniejszą drobnostkę. Nie wspomnę o tym, ze Angelina ma do mnie pretensje, ze tu siedzę i się z nią nie spotykam. I pomyśleć, że prawie wszystkie kłopoty zaczęły się po wypadku  naszej małej Hermionki. – mruknął. – A i przypominam Ci, że laserowanie ja wzrokiem nie sprawi, ze się obudzi!
- Hę?
- Czy Ty mnie w ogóle słuchałeś? – zaśmiał się George po czym pomyślał wpadłeś na dobre bracie.

~ ♦ ~

- Mam tego już serdecznie dosyć! – temperament Ginewry po raz kolejny wybuchł niczym wulkan. – I spójrz na mnie jak do ciebie mówię zidiociały kretynie! – krzyczała tak głośno, że mogłaby obudził zmarłego.
- O co Ci chodzi? Sama  się do mnie nie odzywasz! – odburknął Wybraniec rzucając rudej zniewieściałe spojrzenie dolewając tym samym oliwy do ognia.
- Jesteś kompletnym kretynem! Kończonym dupkiem! Zgrywasz ofiarę an oczach wszystkich i.. i…i nawet nie potrafisz spróbować dojrzeć tego, że komuś na Tobie zależy! Nie masz pojęcia ile mnie to kosztuje zdurniały ośle! – dodała, trzęsąc się cała.
Tego było już za wiele. Harry czuł jak jego serce pęka na milion kawałeczków i znika w nicości. Zacisnął pieści i skumulował wszystkie swoje emocje właśnie w nich. A kiedy już cała złość minęła, pewnym krokiem podszedł do Ginewry i chwycił ją za ramiona.
- Co ty wyprawiasz?! – krzyczała a w jej oczach zebrały się łzy.
Harry jednak nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie po czym mocno ścisnął drobne ciało dziewczyny. Trzymał mocno ale czule. Jakoby ten uścisk był ostatnim w jego życiu, jakby Gin miała za chwilkę zniknąć, rozpłynąć się w jego ramionach. Poczuł mokre łzy na swojej koszuli oraz delikatny odwzajemniony ścisk.
Nie miał pojęcia jak długo stali w tym przytuleniu. Trzy minuty, piętnaście, trzydzieści? Czas zaniknął. Wszystkie problemy i rozmyślenia również. Carpe Diem, tu i teraz. Na zawsze.
W tym samym czasie we framudze drzwi pojawił się Ron, który wreszcie postanowił stawić czoła wszystkiemu i wszystkim. Postanowił walczyć o to co dla niego najważniejsze. Nie przypuszczał jednak, ze zastanie to, co dane mu było widzieć. Uśmiechnął się. Pragnął przecież szczęścia Harry’ego i Gin. Jednak w podświadomości serca, czuł zazdrość. Dlaczego oni mogą zaznać szczęścia, podczas gdy mnie nic się nie udaje?! Jednak próbował odgonić od siebie tę myśl. Choć raz nie być egoistą.
- Co się tu dzieje?! – również George zjawił się w pokoju. Nie spostrzegł z początku Rona, bacznie przyglądając się tulącej się dwójce.
- Słychać was w całym szpitalu, do jasnej cholery! Czy możecie odstawić ten cały melodramat?!  Nie wiecie, że wasza przyjaciółka leży tu i oczekuje waszego wsparcia!? – dodał krzyżując ręce na piersi i powodując silne zawstydzenie się pary.
 Dopiero po paru chwilach doszedł do niego fakt, ze w pokoju poza nim i ta dwójką, znajduję się jeszcze jedna ruda głowa. Nie dowierzał. Dopiero teraz Ron? Naprawdę się spieszyłeś, nie ma co.
- Miło Cię widzieć – mruknął klepiąc brata pocieszająco po ramieniu – Ona tego potrzebuje, żebyśmy byli przy niej.
Ron uśmiechnął się, silnie się przy tym czerwieniąc. Któż by pomyślał, ze George Michael Weasley, okaże się tak dojrzałym i wrażliwym facetem?

~ ♦ ~

W tym samym czasie w pokoju obok panowała tak bardzo odmienna cisza. Fred po raz kolejny dzisiejszego dnia taksował wzrokiem każdy centymetr twarzy Hermiony. W ostatnich dniach było im tak dobrze. Świetnie się dogadywali, mimo iż tak naprawdę więcej ich dzieliło niżeli łączyło.
Pogładził ją po włosach. Była śliczna. Jak on mógł tego wcześniej nie zauważyć? Śniada cera, otoczona kaskadą brązowych włosów. Mały, nieco piegowaty nosek i najważniejsze: miękkie, malinowe, lekko uchylone usta. Tak bardzo chciałby ją jak najlepiej poznać, odkryć ją całą.
Nagle poczuł, jak jej dłoń porusza się delikatnie. Jego źrenice niezłomnie się rozszerzyły.
Po chwili nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ta drobna, śliczna i śpiąca dotychczas dziewczyna, właśnie z rozespaniem przetarła oczy po czym usiadła na łóżku rozglądając się wokół by zaraz zatrzymać wzrok na jego postaci.
- Jak długo tu siedzisz i wlepiasz we mnie te swoje wielkie gały Fredzie Weasley? Mam się bać? – mruknęła sennie, uśmiechając się szeroko
- Tak, masz się bać i to cholernie panno Granger – powiedział siląc się na ostry i surowy ton. – Jak długo zamierzałaś nas jeszcze straszyć? Nie miałem pojęcia, że z pani taka złośliwa panienka – dodał, grożąc jej palcem przy czym uśmiechając się szelmowsko. – Ponadto, jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem osoby, która spała by dłużej ode mnie. – dodał.
Brązowooka roześmiała się głośno po czym bez zapowiedzi z całej siły wtuliła się w umięśniony i tak przyjemnie pachnący tors młodego chłopaka. Nie miała pojęcia jak długo tu leżała, jednak fakt iż on tu był sprawiał, ze robiło jej się ciepło na sercu. Poczuła jak w oczach wzbierają się łzy jednak nie chciała dawać im płynąć, zacisnęła więc zęby po czym poczuła przy uchu ciepły oddech chłopaka, który  odgarniając jej włosy, miękkim głosem mruknął.
- Dobrze Cię wreszcie widzieć śpiochu.

~ ♦ ~

Także tak. Macie tu wielką łychę cukru od waszej autorki! To na przeprosiny, ze mnie tak długo nie było! J Mam nadzieję, ze powoli mi to wybaczacie! J
W tej notce zależało mi by skupić się na postaciach drugiego wątku tak więc, upadek Hermiony i jej relacja z Fredem była tylko lekko (ale jakże słodko :D) zaznaczona. Ale nie martwcie się będzie jeszcze sporo ICH momentów ;) Notka nie jest idealna. Ba! Sporo jej do tego brakuje! jednak aj ją baardzo lubię ! Głównie dlatego, że to dzięki niej znów jestem z Wami.
Dobra, koniec tej paplaniny - buziaki i do "napisania" :*

19 mar 2013

Rozdział IV - "Ty skończony idioto!"



A nie mówiłam? Jestem chaotyczna i nie trzymam się zasad. Poza tym systematyczności we mnie za gorsz nie ma. Ale walczę z tym kochani. Mam nadzieję, że aż tak bardzo mnie nie nienawidzicie. :)

~ ♦ ~ 

Wiele osób twierdzi, że nadzieja jest dobra. Istnieje przekonanie że tylko ona czasem potrafi utrzymać przy życiu, sprawić że człowiek dalej chce brnąć w ten bajzel. Mimo wszystko, ja uparcie twierdzę że moja nadzieja jest jakimś cholernym żartem. Na domiar złego, mimo tego całego zafascynowania się książkowymi słówkami, posiadam spory zasób wyobraźni i czasem kiedy leżę na łóżku, wymyślam sobie różne historie..
Ale to już wiesz, nieważne.
Wiesz co wtedy najbardziej boli? Złudzenie, cholerna nadzieja, która tli się we mnie na przekór moim przekonaniom. Przykładowo – wiem, że nic się w moim życiu nie zmieni, że życie będzie biegło, ja nadal będę stać w miejscu i wiem to, naprawdę to wiem. Jednak gdzieś tak w środku jest we mnie ta przegniła wiara w zmienność. A potem, kiedy kolejny dzień dobiega końca jest mi źle. A przecież wiedziałam że wszystko będzie jak dawniej, więc czemu nie mogę dalej dryfować?
Chciałabym być obojętna. Urodzić się skałą, bez uczuć, emocji i innych farmazonów zakłócających normalną pracę mojego mózgu. Wiem, wtedy nie czułabym radości, miłości, podniecenia… Byłabym robotem. Jednakże, obcym byłoby mi cierpienie, ból a przede wszystkim ta cholerna pustka, która mnie wypełnia.
I skoro to wszystko ma potwierdzać to że jestem człowiekiem, to chyba wolałabym nim nie być. Głupie, prawda? Chciałabym żeby to wszystko co piszę miało jakiś głębszy przekaz, coś co sprawiłoby że moje słowa są z serca, a są. Ale chyba nie potrafię tego uczynić.
Wiesz, chyba czas kończyć moje wywody ponieważ robi się to infantylne, bynajmniej.
Wybacz, że nie pozdrowię Cię tysiącem całusków i nie obiecam, że wrócę wieczorem. Że nie opisze ci całego dnia lub tego jak ostatnio dobrze mi w towarzystwie tego pajaca.
Chyba nie jestem do końca normalna i... przepraszam.
Hermiona.

Szesnastoletnia dziewczyna po raz kolejny dzisiejszego wczesnego ranka, spojrzała na ozdobną kartkę papieru z tekstem. Pismo miała całkiem staranne, bardzo podobne do ojca. Nagle, szybko zatrząsnęła ozdobny zeszyt, a długopis rzuciła w przeciwległy kąt sypialni. Wstała, po czym schowała notesik w obluzowaną deskę pokoju. Śmieszyły ją wszystkie bajeczki o nastolatkach chowających zeszyt pod materacem, lubiła i chciała być oryginalniejsza. Po chwili, ponownie usiadła przy obłożonym kocem parapecie. Słońce, delikatnie przebijało się przez zarośla powodując przyjemne mrowienie na jej młodziutkiej twarzy. Uśmiechnęła się sama do siebie. W gruncie rzeczy, mimo tego iż czasem lubiła sobie ponarzekać, to była niewyobrażalnie wielką optymistką. Potrafiła znaleźć coś dobrego w każdym człowieku.. no może poza Lordem Voldemortem i Dolores Umbrige.

~ ♦ ~

- Sam nie wiem Harry, jeśli ją kochasz powinieneś być z nią. – powiedział rudowłosy chłopak, przyglądając się zbolałej twarzy przyjaciela.
Potter spojrzał na młodego Weasley’a i wzruszył ostentacyjnie ramionami. Co on mógł wiedzieć? Czy to Jego ściga najpotężniejszy czarno księżyk wraz z śmierciożercami? Czy to on jest odpowiedzialny za wiele śmierci swoich przyjaciół? Czy to on nie ma rodziców? Nie.. Potter, uspokój się.. myślisz jak egoista. Pomyślał bliznowaty i przeszedł się wokół sypialni, w której się znajdowali.
- Dość – powiedział nagle uśmiechając się radośnie – mamy jeszcze dwa tygodnie wakacji.. Wykorzystajmy to – Dodał entuzjastycznie, skrywając pod maską smutek – Może pogramy w quidditcha? Ja, Ty, Fred, George, Ginny…
- Jestem za! Może i Hermiona się skusi… Co o tym myślisz? – spytał retorycznie rudowłosy po czym oboje ruszyli do kuchni, z zamiarem przekąszenia czegoś dobrego.
Panna Granger nigdy nie przepadała za – jak to sama zwała – nudnym lataniem na miotle. Chłopcy razem z Ginny często podejrzewali, że ona po zwyczajnej bała się wejść na miotłę, jednak gryfonka zacięcie temu przeczyła. Tym razem jednak chłopcy chcieli namówić ja do gry.
Wchodząc do kuchni, oczom Harry’ego ukazali się bliźniacy. Siedzieli na swoich ulubionych fotelach, dyskutując o czymś zajadle. Kto by ich nie znał, mógłby stwierdzić że się kłócą, jednak oni nazywali to - otwartą dyskusją. Po chwili w kuchni pojawiły się także obie gryfonki i cała młodzież tego domu była w komplecie mimo iż każdy siedział gdzie indziej.
Po kilku minutach dziwacznej ciszy, wstał Ron i z dumą krzyknął:
- Słuuchajcie! Macie 10 minut, wszyscy i widzimy się na podwórku! Gramy w quidditch’a! – po czym się roześmiał.
- Tak jest kapitanie – odpowiedzieli nieco ironicznie bliźniaki uśmiechając się na przemian.
na twarzy Pottera pojawił się uśmiech, również Ginny była zadowolona.
- I… Hermiono, mają stawić się wszyscy – dodał Ron puszczając gryfonce oko, tak że ta się lekko zaczerwieniła

~ ♦ ~
Dlaczego ten rudy gamoń tak banalnie ją podrywa? Przecież to jeszcze taki dzieciak.
Myślał Fred, zapominając na chwilę, że przecież Hermina jest w wieku jego brata. Od czasu ich spaceru minęły raptem dwa dni, a Fred nie mógł zapomnieć o złożonej sobie obietnicy. Tak bardzo chciał lepiej poznać młodą gryfonkę. Po części wmawiał sobie, że to kwestia dumy, że po prostu chce rozgryźć co kryje się pod tym molem książkowym. Poza tym, Hermiona w jego towarzystwie była tak wyluzowana a zarazem tak urocza, że tylko idiota mógłby przestać o niej myśleć.
Po chwili namysły, razem ze swoją kopią ruszył na podwórko, gdyż minęło wyznaczone przez Ronalda 10 minut. Fred tęsknił nieco za quidditch’em, więc tym bardziej rwał się do gry. Po chwili jego oczom ukazała się reszta towarzystwa.
- A więc, bez zbędnych ceregieli, wybieramy składy! – krzyknął rozentuzjazmowany George chwytając pierwszą lepszą miotłę. – Jest na szóstka, więc dzielimy się po trzy.
- Brawo Einsteinie – burknęła Hermiona, która nie była zachwycona pomysłem latania na miotle.
- A więc – kontynuował George, uśmiechając się do Hermiony – Pierwszy skład Harry Ronuś i Ginevra.
- Nie mów do mnie Ginevra – syknęła rudowłosa.
- A drugi ja, Freddie i początkująca ale zapewne jakże utalentowana Hermionka –skwitował ignorując zaczepliwą uwagę siostry.
Hermiona nieco się zaczerwieniła, po czym spojrzała na bliźniaków. Zapewne będą się chcieli popisać i nie będę musiała się nagrać. Pomyślała z ulgą. Muszę się więc skupić na tym by utrzymać się na miotle.
- Nie martw się dziecinko – mruknął nagle Fred obejmując Hermionę przyjacielsko – Dopilnuję by tłuczek nie szamotał bardzo Twojej twarzyczki – po czym zaśmiał się cicho i odszedł na bok, nadal obejmując dziewczynę ramieniem. Po chwili dołączył do nich również George by ustalić jakiś plan gry.

~ ♦ ~
Jak śmie ją obejmować? Przecież wie że mi się podoba! Oh, pewnie chce się tylko zabawić moim kosztem. Też mi brat.
Ronald Weasley był naprawdę zdenerwowany. Wystarczyło by jakiś osobnik płci męskiej tylko dotknął Granger’ównę, to od razu budził się w  nim instynkt drapieżcy. Nawet jeśli tym kimś miał być jego rodzony brat.
- Ron, Ty mnie słuchasz? – nagle do jego uszu, dobiegł poirytowany głos Harry’ego– Jeśli chcemy ich pokonać, musimy się zgrać do cholery! – dodała.
- Oh, przestań. To tylko zabawa Potter – odburknęła Ginny uśmiechając się przymilnie po czym pociągnąwszy za sobą brata, ruszyła w kierunki ‘’rywali’’
Harry natomiast zdusił w sobie kłótnie, przywdział uśmiech i podążył za nimi. To ma być zabawa, nie daj się sprowokować – Myślał.
Kiedy już stali, każdy przed sobą, Fred rzucił kafel a oni poderwali się w górę.
- George, łap! – krzyknęła Hermiona, rzucając nieco na oślep piłką w stronę rudego bliźniaka. Ten z precyzją go pochwycił i celnym rzutem, trafił do bramki przeciwnika.
- Jea! – krzyknęli we trójkę śmiejąc się – 10 punktów dla nas!
Dalej gra toczyła się bardzo szybko. Gra była pełna akcji i szybkich zwodów. Zewsząd dało się słyszeć wesołe okrzyki, wszyscy byli szczęśliwi. Nawet Hermiona, już dawno zapomniała o strachu i grała na całego.
- Reeemis! – krzyknął nagle Ronald, który właśnie strzelił.
W chwili euforii i lekkiej nieuwagi pierwszego składu, Hermina szybko pochwyciła kafel i z precyzją nie jednego dobrego gracza wykonała szybki ruch i rzuciła. A rzut ten okazał się być celnym.
- Juuuuhuuuu! – krzyczała rozradowana kiedy podleciał do niej Fred i przybił jej piątkę.
- Byłaś wspaniała Hermiono! Masz u mnie lody! – krzyknął i puścił jej oko. Dziewczyna uśmiechnęła się dumnie i uniosła kciuk do góry.
Te w zasadzie niegroźne słowa i reakcja Hermiony niezwykle zezłościły Ronalda. Nie dość, że cały musiał oglądać ich wspólną grę i wysłuchiwać pochwał ze strony Freda to teraz to. Nie zastanawiając się dłużej, pochwycił leżący nieopodal kafel i silnie cisnął go w stronę Freda. Ten jednak niefortunnie uderzył w Hermionę.
Dziewczyna początkowo głośno krzyknęła, a następnie przechylając się groźnie, zleciała z miotły. W jej oczach zebrały się łzy podmuchu wiatru, na plecach zebrał się pot a w tle, przed ostatnimi sekundami dzielącymi ją od upadku, usłyszała:
- Ty skończony idioto!
A po tych słowach, jej kruche ciało z łoskotem uderzyło o trawę.

10 lut 2013

Rozdział III - " Co kryje się za Twoją perfekcją?"



Notka z udziałem F&H pisana „pod wpływem” piosenki - labrinth feat. emeli sande - beneath your beautiful – polecam!  :)
~ ♣ ~

- No przecież tutaj jest! Wielki Wóz! – Hermiona po raz kolejny usilnie próbowała pokazać swojemu towarzyszowi kalejdoskop gwiazd. Była już mocno zniecierpliwiona, rudzielec wcale jej nie słuchał.
- Nic tam nie widzę. Poza tym te nazwy są naprawdę durne. – stwierdził uśmiechając się żartobliwie.
- Nie są durne.. Wywodzą się ze starożytnych greckich mitów. To bardzo ciekawe. – powiedziała przyglądając się jeszcze na pozór malutkich punkcikom w grafitom niebie.
Kiedy dziewczyna zaczęła wygłaszać monolog, Fred bacznie się jej przyglądał. Kiedy tak leżała z rozrzuconymi włosami i błyskami w oczach, wydawała mu się taka wspaniała. Dziwiło go czemu nie znalazła jeszcze chłopaka. Była naprawdę piękna, a do tego bystra i zabawna. Widział oczywiście że jego własny, młodszy brat już od roku na nią „poluje”. Jednak starania Rona były tak banalne, że czasem nawet jego śmieszyły. Nagle zapragnął jej dotknąć. Poczuć smak jej pełnych, jaśminowych ust, utonąć w woni jej lawendowych perfum. Wzrokiem zaczął pieścić jej każdy zakamarek twarzy, próbował wydobyć z niego coś co mogłoby mu się nie spodobać. Niestety, bezskutecznie. Uśmiechnął się pod nosem.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – do jego uszu dobiegł słodki, acz nieco zdenerwowany głos dziewczyny.
Jasne że nie słuchał. Jak miałby skupić się na tych wszystkich książkowych wyjaśnieniach nazw gwiazd, kiedy leżała przy nim? Poza tym, dla niego nieistotnym było jak i dlaczego gwiazdy się nazywają.
- Co kryje się pod twoją perfekcją? – powiedział nagle.
Ów pytanie zaskoczyło nie tylko gryfonkę. Również i sam pytający był zdziwiony, słowami jakie wypowiedział.
- Emm.. to znaczy.. Dlaczego ty to wszystko tak perfekcyjnie pamiętasz? – dodał, drapiąc się lekko po rudej czuprynie.
Gryfonka uśmiechnęła się jakby speszona, po czym odwróciła swoją twarz, ku rudzielcowi.
- Sama nie wiem – mruknęła – Hmm.. chyba musimy już iść bo jest już… - spojrzawszy na zegarek, przeraziła się nieco – jest już północ Fred! – krzyknęła.
- Masz rację – powiedział rzeczowo, po czym wstał i podał dłoń dziewczynie by i ta wstała.
Ruszyli, a cisza z którą się zmagali nie była odzwierciedleniem ciągłego śmiechu i rozmów sprzed kilkunastu minut. Oboje zastanawiali się nad tym co czują, nad tym co czuję drugie. Ta bezsilność i niewiedza sprawiała iż oboje byli nieco zdenerwowani. Nie znali się przecież, nigdy nie byli blisko.. Właściwie gdyby nie Ron, to pewnie nawet by się nie kojarzyli. A teraz.. zachowują się jak przyjaciele, a nawet więcej. W tym całym potoku myśli, Hermiona nie zauważyła płytkiej sadzawki. W przeciągu kilku minut, dzięki poślizgnięciu się z piskiem wylądowała pupą w wodzie. Rudzielec obejrzawszy się za siebie i zobaczywszy ów widok, początkowo uśmiechnął się a następnie wybuchnął nieokiełznanym śmiechem. Dziewczynie nie było jednak do śmiechu. Byłą przemoczona i przeraźliwe się trzęsła.
- Z czego rżysz pajacu? – wrzasnęła. – To wcale nie jest śmieszne! – dodała po czym, szybko otrząsnęła się z wody i ruszyła przed siebie.
Rudowłosy jednak nadal się uśmiechał. Widok mokrej a teraz już rozwścieczonej gryfonki był tak przeraźliwie uroczy. Po chwili jednak, otrząsnął się i on i pobiegł a nią. Dogoniwszy, chwycił ją za ramiona i mruknął.
- Nie unoś się tak maleńka. To tylko woda. – powiedział, a dostrzegając drżenie ciała dziewczyny, ściągnął czarną skórę i zarzucił przez ramiona dziewczyny.
Hermiona natomiast nic nie odpowiedziała. Nadal była zdenerwowana, jednak fakt iż teraz mogła wdychać perfumy chłopaka sprawił że nieco się rozluźniła. Nie dała jednak tego po sobie poznać. Obiecała sobie że nigdy nie będzie ustępliwa.
Po kilku minutach, w ciszy młoda dwójka doszła do Nory. Wchodząc, spostrzegli że wszyscy już dawno udali się do magicznych bram Morfeusza.
- Chcesz herbaty? – cisze przerwał Fred, spoglądając kątem oka na brązowowłosą.
- Poproszę – odparła po czym siadła przy stole przyglądając się jak jej towarzysz spełnia jej prośbę.

~ ♦ ~

- Jak myślisz, czemu tak długo nie wracają?  - Ron był widocznie zdenerwowany.
Jego prawie dziewczyna, właśnie włóczyła się z jego bratem. Dla niego było to bezczelne i niedopuszczalne, zwłaszcza ze strony Freda.
- Pewnie się całują – mruknął George złośliwie, po czym uśmiechnął się zaczepliwie.
A gdyby wiedział jak młodszy brat zareaguję, na tą z goła głupią uwagę, nie powiedziałby tego. Ron, w mgnieniu oka, rzucił się na kopię Freda próbując go uderzyć. Oczywiście fakt iż George był wyższy i starszy w niczym Ronowi nie pomagał, jednakowoż to nie zmuszało go do odpuszczenia. Mocnym, acz nieco nieprzemyślanym ruchem uderzył George’a w oko, tak że chłopak natychmiastowo za nie chwycił. Będzie niezłe limo. Pomyślał, dotykając miejsca pieczenia.
- Zwariowałeś do reszty gówniarzu? – krzyknął, po czym zostawiając młodego rudzielca w pokoju wyszedł trzaskając drzwiami.
I tak też Ronald Weasley został sam. Towarzyszyły mu jedynie własne chore, nieco irracjonalne ale przerażające myśli. Ułożył głowę na miękkiej poduszce i z przerażeniem w oczach, wreszcie usnął.

~ ♦ ~

- To koniec.
A na te słowa oczy Ginevry Weasley zaszkliły się po czym jakby na zawołanie zaczęły spływać po jej marmurowych policzkach. Poczuła że właśnie traci coś bardzo ważnego w jej kilkunastoletnim życiu. Coś o co walczyła od kilku lat, roztrzaskuję się z drwiną o podłogę. Spojrzawszy jeszcze w zielone oczy swojego wybrańca wybiegła z pokoju. A kolejne drzwi w Norze zamknęły się z hukiem.
Harry stał jeszcze przez kilka sekund w bezruchu, obserwując drewniane drzwi. Po czym gwałtownie podbiegł i z impetem uderzył w białą, zaklejoną plakatami ścianę. Pragnął teraz by ból psychiczny jaki w tej chwili odczuwał, ustał a na jego miejsce wkroczył fizyczny. Przykucnął i schował twarz w dłoniach. Blizna na jego czole nieustępliwie go piekła, co oznaczało że znów Voldemort wygrał w jego potyczkach życiowych. Po chwili z zielonego oka bliznowatego, popłynęła kryształowa łza.

~ ♦ ~

Hermiona upijała ostatnie łyki gorącej herbaty, spoglądając raz po raz na rozweseloną twarz swojego towarzysza. Płyn drażnił nieco jej podniebienie, jednak ona była szczęśliwa. Już dawno zapomniała jak to jest cieszyć się chwilą nie bacząc na to że ona również płynie. Po chwili jednak odstawiła kryształową literatkę i wstała, a oczy Freda zaraz za nią.
- Ja już będę szła.. – rzekła, po czym i Fred wstał.
Mimo iż był nieco rozczarowany że dziewczyna musi już iść, to i on był szczęśliwy. Już dawno nie spędził tak miło dnia z jakąś dziewczyną.
- W takim razie, miłych snów Hermiono. – rzekł przyglądając się dziewczynie
Ta, natomiast podeszłą bliżej niego i spojrzała mu głęboko w oczy. Ich twarze dzieliły zaledwie milimetry, które przez obie strony chciały być pokonane. Płomiennowłosy już niemalże czuł jej jaśminowe wargi, które tak mu się dziś marzyły. Dziewczyna ujęła prawą rękę Freda, po czym sprawnym i bardzo delikatnym ruchem odpięła jej własną bransoletkę i ujęła w swoją dłoń. Wspięła się jeszcze na palce, niemalże dosięgając już ucha rudzielca  po czym szepnęła jakoby uwodzicielsko.
- Dobranoc. – a po tych słowach, w mgnieniu oka jej zgrabna, drobna sylwetka zniknęła za framugą kuchennych drzwi.
Fred natomiast, który był jeszcze bardziej zdumiony od Hermiony cały czas nieco otępiałym wzrokiem przyglądał się drzwiom, za którymi zniknęła. Po chwili, jednak uśmiechnął się pod nosem  i pomyślał Spróbuję odkryć co kryję się za tą perfekcją.


~ ♠ ~
Cześć i czołem! To znowu ja i oświadczam że tak szybko się mnie nie pozbędziecie, kochani :)
A więc – jest i 3 rozdział. Nieco mdły, nieprawdaż? Nie martwcie się.. To tylko z powodu mojego ostatnio znakomitego humoru.
:)
Przepraszam za zwłokę i długość… a wiecie – szkoła wykańcza.. Mam nadzieję że trzeci rozdział nie jest aż tak zły i że się spodoba.
4 pojawi się za tydzień! :)
Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia! :*

27 sty 2013

Rozdział II - "Gdzie jest ta wstrętna szlama?"



Ronald Weasley nigdy nie był oazą spokoju. Docinki Malfoy’a, ciągłe porównywanie z braćmi, czy żartowanie z jego osoby, często doprowadzały go do złości. Ta, natomiast, na ogół mijała po paru minutach, spędzonych w gronie przyjaciół. Dziś było inaczej. Rudy chłopak dostał tak zwanej białej gorączki. Wściekłość, nie pozwalała powiedzieć mu ni słowa, choć w głowie miał ich pełno. Wszystkie kończyny lekko drżały, a jego piegowata twarz oddawała teraz hołd czerwonej czuprynie.
- Ron, do jasnej cholery! Przestań tak łazić w kółko bo zwariuję! – krzyknął bliznowaty przyjaciel rudego, obserwując każdy jego ruch – Ochłoń i opowiedz dokładnie co widziałeś.
- Jak mam ochłonąć, jak być może teraz mój rodzony brat obściskuje się z tą, na której tak mi zależy? – Wrzasnął, a echo jego słów rozniosło się po polanie, na której stali.
Spojrzawszy jeszcze na Harry’ego , chłopak przysiadł na ławeczce, chowając twarz w swoich nienaturalnie dużych dłoniach.
Potter nie wiedział co myśleć. Chciał w jakiś sposób pocieszyć przyjaciela, jednakowoż fakt iż nie znał dogłębnie sytuacji nie pozwalał mu na nic co skłaniałoby się do ów pocieszania. Przysiadł obok niego, po czym bratersko położył mu dłoń na ramieniu. Milczeli, tak chwilę, kiedy Potter po raz kolejny zadał mu pytanie:
- Opowiesz mi wreszcie o co Ci chodzi? – starał się być przy tym niezwykle taktowny. Nie wiadomo, kiedy rudy wulkan wściekłości może znów wybuchnąć.
- Fred.. – mruknął – On podrywał Hermionę.. A ona jeszcze mu na to pozwalała.. I jeszcze ten cholerny spacer – dodał, zaciskając pięści po czym opowiedział Harry’emu całą historię, którą widział na własne oczy.
Wybraniec uśmiechnął się niezauważalnie, kiedy jego przyjaciel tak mocno wczuwał się w opowieść. Wydawało mu się również że nieco ją ubarwia, próbując przy tym oczernić starszego brata. Oczywiście, znał uczucie zazdrości. Pamiętał, kiedy Ginny chodziła z Deanem, a on musiał bezczynnie na to patrzeć. Jednak wyimaginowana zazdrość Rona, osiągała powoli szczyty głupoty.
- To wszystko? – spytał zielonooki, zdając sobie sprawę z głupstwa jakie popełnił.
- To dla Ciebie mało? Zabiję tego rudego debila!
- Ron, przecież to tylko Fred. Zgrywa się, pewnie chce wyciąć Hermionie jakiś żart.
Rudowłosy uśmiechnął się nagle do Harry’ego.  Ależ ja jestem głupi. Pomyślał, nie zdając sobie sprawy, że paręnaście metrów od niego, pewien rudy osobnik miewa niemalże takie same myśli.

~ ♦ ~

Weź się wreszcie w garść. Pomyślała Hermiona, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Starała się ubrać jak najnormalniej, aczkolwiek zależało jej również na dobrym wizerunku. Ubrała białą, letnią sukienkę, przewiązywaną w pasie brązowym paskiem i brązowe trampki, w razie większych trudności przy spacerze. Włosy wyprostowała, a na twarz nałożyła tusz i warstwę błyszczyku. Czuła jednak, że pod tą dziewczęcą pokrywą kryje się rozhisteryzowana nastolatka. Ręce jej drżały, serce waliło jak oszalałe, a głowa była w stanie niemalże wybuchowym. Nerwowo zerknęła na zegarek, który nieomylnie wskazywał 15:58. Uśmiechnęła się jednak i spsikawszy się jeszcze lawendowymi perfumami, po krętych schodach zeszła do kuchni i z uśmiechem na ustach usiadła przy stole.  Kiedy jednak upłynęło 20 minut, a obiektu, na który czekała nie było, wyszła na podwórze. Czuła wzbierający się strach, smutek i wściekłość. Wystawił mnie. Pomyślała, a jej orzechowych oczach wezbrały się łzy. Nagle, poczuła męskie dłonie, które delikatnie zasłaniały jej oczy.
- Zgadnij kto – usłyszała cichy szept, delikatnie piszczący jej ucho. Uśmiechnęła się i chwyciwszy dłonie swojego towarzysza, zdjęła je i odwróciła się do niego.
- Spóźniłeś się – powiedziała szorstko, zakładając ręce na piersi.
Nie chciała uchodzić za łatwą do zdobycia. Mimo tego iż w duchu cieszyła się że przyszedł, że jej dotknął, to zdrowy rozsądek, którego miała aż w nadmiarze, postanowił pokierować ją w innym kierunku niż rzucenie mu się na szyję. Zlustrowała go wzrokiem, a efekt końcowy bardzo się jej spodobał. Chłopak miał na sobie, ciemne proste dżinsy, szarą koszulkę i czarną skórę. Płomienne włosy, niczym ogień odbijały się od tego stroju. Ponadto, do jej nozdrzy dobiegł cudowny zapach jego perfum.
- Tak, ale od razu mówię że to nie moja wina! – powiedział nagle, uśmiechając się niewinnie. – po za tym… mam coś na przeprosiny – dodał jeszcze, po czym zerwawszy, maleńką stokrotkę, delikatnie włożył ją za ucho dziewczyny.
- Dobra, czarusiu. Chodźmy, miejmy to już za sobą – mruknęła cicho gryfonka, starając się ukryć swoje rumiane policzki.
Ruszyli, przez jakiś czas napawając się ciszą. Lekki wietrzyk delikatnie drażnił chłodem ich ciała, natomiast gorące słońce nie dawało za wygraną i prażyło jeszcze mocniej. Zarówno Hermiona jak i Fred, przyglądali się sobie nawzajem. Czasem, kiedy ich oczy się spotkały, czuli zawstydzenie. Jednak oboje wyjaśniali sobie to niemalże taką samą regułką; To dlatego że mało go/ją znam.
- Właściwie, dokąd idziemy ?– ciszę przerwała Hermiona, rozglądając się wokoło.
Byli już całkiem daleko od Nory, a dziewczynę nieco to niepokoiło. Nie chodziło o to że nie ufała rudowłosemu, ale raczej o fakt że niedługo może zacząć się ściemniać.
- Wyluzuj – powiedział uśmiechając się łobuzersko, do nieco spiętej dziewczyny – Już niedaleko – dodał.
I faktycznie nie kłamał. Przeszli jeszcze zaledwie parę metrów, a ich oczom ukazało się fantastyczne jeziorko, frywolnie płynące wzdłuż małej polanki. Oboje uśmiechnęli się do tego krajobrazu.
- Przepięknie – szepnęła Hermiona, lustrując wzrokiem każdy zakamarek miejsca, w którym się znajdowała. Spostrzegła również małą, uroczą ławeczkę na zboczu i ruszyła do niej, zapominając na chwilę o towarzyszu, który szybko popędził za nią.
Usiedli i popatrzyli sobie chwilkę w oczy. Spojrzenia mówiły wiele jednak oni chcieli powiedzieć sobie jeszcze więcej. Chcieli się poznać, zaprzyjaźnić. Pierwsze, bardzo lgnęło do drugiego i na odwrót.
- Zgłodniałaś? – aksamitny głos Freda, po raz kolejny dzisiejszego wieczoru wywołał lekki dreszczyk na karku dziewczyny. Kiwnęła głową nawet nie zastanawiając się dlaczego przeoczyła tak ważną rzecz, jaką był fakt że rudowłosy miał ze sobą koszyk pełen smakołyków.
Weasley otworzywszy wiklinowy koszyczek, zapatrzył się nieco po czym wyjął z niego duże opakowanie fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. Młoda gryfonka, od razu pochwyciła pudełko, po czym otworzywszy je i wyciągnąwszy z niego parę fasolek, krzyknęła:
- Łap! – po czym zaczekawszy tylko aż nieco zdezorientowany Fred, otworzy buzię, rzuciła fasolkami.
Rudowłosy wyłapał wszystkie, a na jego twarzy pojawił się tryumfalny uśmiech. Uniósł ręce do góry i uśmiechnął się do dziewczyny.
- Yeach! – krzyknął – Teraz ty – dodał, biorąc od niej pudełko i powtarzając jej czynności.
Hermiona jednak, pomimo tego iż rzut Freda był raczej precyzyjny a fasolek było zaledwie trzy, nie złapała ani jednej. Zrobiła natomiast zrezygnowaną minę, rozglądając się wokół, gdzie poupadały fasolki.
- Ale gapa! – krzyknął płomiennowłosy śmiejąc się ze swojej towarzyszki – Nie złapałaś nawet jednej!
- Lepiej uciekaj, Fredzie Weasley! – krzykiem zawtórowała chłopakowi Hermiona, uśmiechając się złowieszczo.
Jak dziewczyna powiedziała, tak i on zrobił. W mgnieniu oka zerwał się na nogi i zaczął uciekać. Hermiona natomiast równie szybko zaczęła go gonić, śmiejąc się głośno. Kiedy już go złapała, chłopak odwrócił się ku niej i onieśmielając ją nieco swoim wzrokiem, niskim głosem rzekł:
- Pani pozwoli?
- Ależ naturalnie – rzekła, dygając przed nim, tak jak to robiono za czasów renesansu.
Chłopak ujął jej dłoń, a drugą rękę ułożył na jej pasie, po czym śpiewając głośno jeden z utworów Fatalnych Jędz, zaczął nią obracać.  Hermiona natomiast coraz głośniej się śmiała, zapominając całkowicie o stresie i zdenerwowaniu, które wcześniej nie dawały jej spokoju. Teraz liczyła się tylko ta chwila i te cudowne ogniki w jego oczach. Po paru minutach, oboje nie zauważając korzenia, wystającego z ziemi, przewrócili się i turlając się parę metrów, wylądowali obok starego drzewa. Na ich twarzach cały czas gościł śmiech
- Jesteś wariatem, skończonym wariatem – wydyszała nagle szatynka, przyglądając się profilowi swojego partnera.
Chłopak odwrócił się ku niej i uśmiechnął łobuzersko, po czym wracając do poprzedniej pozycji popatrzył w gwiazdy, które ku nie uwadze ich obojga, pojawiły się na niebie już dawno.

~ ♦ ~

- Gdzie jest ta wstrętna szlama? – głos Bellatrix, jednej z najgroźniejszych czarownic, echem odbijał się po domu państwa Granger’ów.
Rodzice Hermiony byli wstrząśnięci. Jeszcze nigdy nie znajdowali się w takiej sytuacji. Patrząc na czarownicę bali się cokolwiek powiedzieć, lękali się że wszystko może zostać obrócone na ich niekorzyść.
- Widzę że nie wiele chcecie mówić, ohydni mugole! – krzyknęła po chwili niecierpliwie – To powinno rozwiązać wam języki – Crucio! – wrzasnęła uderzając jednym z zaklęć niewybaczalnych panią Granger.
Kobieta upadła i zaczęła zwijać się z bólu. Jęki i krzyki przeraźliwie wypełniały cały dom, który niczym gąbka chłonął wszystko. Pan Granger, nie zważając na obecność Belli, klęknął przy żonie i chwycił ją za twarz. Z jego orzechowych oczu popłynęły strużki kryształowych łez.
- Masz dwa tygodnie plugawy mugolu – powiedziała Bella, a na jej twarzy widniał grymas – szlama ma się zjawić – dokończyła po czym, ponownie kierując różdżkę w panią Granger, syknęła przeraźliwie:
- Crucio! – a jasny blask jej różdżki po raz kolejny rozświetlając dom, sprawił mamie Hermiony nieskończony ból.
Bella, uśmiechnąwszy się złowieszczo, opuściła dom, który wydawał jej się tak niesamowicie marny. Cieszyła się z bólu jaki zadała, a fakt iż uszczęśliwi tym swojego pana, sprawiał że była aż w nadto dobrym humorze. Spojrzawszy jeszcze chwilę w granatowe niebo, mruknęła jakby do siebie.
- Zabawa się zaczyna – a po tych słowach, mrok całkiem ogarnął jej ciało.

 ~ ♣ ~


Witam serdecznie! A więc oto przed wami rozdział 2, mojej dłuuuugiej opowieści Fremione.  Proszę nie pytajcie czemu torturowałam mamę Hermiony. Nie wiem, po prostu wydawało mi się że to doda pikanterii, temu całemu „mdłemu’’ jak na moje oko rozdziałowi.
Kiedy pojawi się drugi rozdział? Nie wiem! Prawdopodobnie w następny weekend, ponieważ właśnie skończyły mi się ferie, a jako że jestem w III gimnazjum to muszę się więcej uczyć, niestety.. -,-
Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję że rozdział się wam podoba! :*