19 mar 2013

Rozdział IV - "Ty skończony idioto!"



A nie mówiłam? Jestem chaotyczna i nie trzymam się zasad. Poza tym systematyczności we mnie za gorsz nie ma. Ale walczę z tym kochani. Mam nadzieję, że aż tak bardzo mnie nie nienawidzicie. :)

~ ♦ ~ 

Wiele osób twierdzi, że nadzieja jest dobra. Istnieje przekonanie że tylko ona czasem potrafi utrzymać przy życiu, sprawić że człowiek dalej chce brnąć w ten bajzel. Mimo wszystko, ja uparcie twierdzę że moja nadzieja jest jakimś cholernym żartem. Na domiar złego, mimo tego całego zafascynowania się książkowymi słówkami, posiadam spory zasób wyobraźni i czasem kiedy leżę na łóżku, wymyślam sobie różne historie..
Ale to już wiesz, nieważne.
Wiesz co wtedy najbardziej boli? Złudzenie, cholerna nadzieja, która tli się we mnie na przekór moim przekonaniom. Przykładowo – wiem, że nic się w moim życiu nie zmieni, że życie będzie biegło, ja nadal będę stać w miejscu i wiem to, naprawdę to wiem. Jednak gdzieś tak w środku jest we mnie ta przegniła wiara w zmienność. A potem, kiedy kolejny dzień dobiega końca jest mi źle. A przecież wiedziałam że wszystko będzie jak dawniej, więc czemu nie mogę dalej dryfować?
Chciałabym być obojętna. Urodzić się skałą, bez uczuć, emocji i innych farmazonów zakłócających normalną pracę mojego mózgu. Wiem, wtedy nie czułabym radości, miłości, podniecenia… Byłabym robotem. Jednakże, obcym byłoby mi cierpienie, ból a przede wszystkim ta cholerna pustka, która mnie wypełnia.
I skoro to wszystko ma potwierdzać to że jestem człowiekiem, to chyba wolałabym nim nie być. Głupie, prawda? Chciałabym żeby to wszystko co piszę miało jakiś głębszy przekaz, coś co sprawiłoby że moje słowa są z serca, a są. Ale chyba nie potrafię tego uczynić.
Wiesz, chyba czas kończyć moje wywody ponieważ robi się to infantylne, bynajmniej.
Wybacz, że nie pozdrowię Cię tysiącem całusków i nie obiecam, że wrócę wieczorem. Że nie opisze ci całego dnia lub tego jak ostatnio dobrze mi w towarzystwie tego pajaca.
Chyba nie jestem do końca normalna i... przepraszam.
Hermiona.

Szesnastoletnia dziewczyna po raz kolejny dzisiejszego wczesnego ranka, spojrzała na ozdobną kartkę papieru z tekstem. Pismo miała całkiem staranne, bardzo podobne do ojca. Nagle, szybko zatrząsnęła ozdobny zeszyt, a długopis rzuciła w przeciwległy kąt sypialni. Wstała, po czym schowała notesik w obluzowaną deskę pokoju. Śmieszyły ją wszystkie bajeczki o nastolatkach chowających zeszyt pod materacem, lubiła i chciała być oryginalniejsza. Po chwili, ponownie usiadła przy obłożonym kocem parapecie. Słońce, delikatnie przebijało się przez zarośla powodując przyjemne mrowienie na jej młodziutkiej twarzy. Uśmiechnęła się sama do siebie. W gruncie rzeczy, mimo tego iż czasem lubiła sobie ponarzekać, to była niewyobrażalnie wielką optymistką. Potrafiła znaleźć coś dobrego w każdym człowieku.. no może poza Lordem Voldemortem i Dolores Umbrige.

~ ♦ ~

- Sam nie wiem Harry, jeśli ją kochasz powinieneś być z nią. – powiedział rudowłosy chłopak, przyglądając się zbolałej twarzy przyjaciela.
Potter spojrzał na młodego Weasley’a i wzruszył ostentacyjnie ramionami. Co on mógł wiedzieć? Czy to Jego ściga najpotężniejszy czarno księżyk wraz z śmierciożercami? Czy to on jest odpowiedzialny za wiele śmierci swoich przyjaciół? Czy to on nie ma rodziców? Nie.. Potter, uspokój się.. myślisz jak egoista. Pomyślał bliznowaty i przeszedł się wokół sypialni, w której się znajdowali.
- Dość – powiedział nagle uśmiechając się radośnie – mamy jeszcze dwa tygodnie wakacji.. Wykorzystajmy to – Dodał entuzjastycznie, skrywając pod maską smutek – Może pogramy w quidditcha? Ja, Ty, Fred, George, Ginny…
- Jestem za! Może i Hermiona się skusi… Co o tym myślisz? – spytał retorycznie rudowłosy po czym oboje ruszyli do kuchni, z zamiarem przekąszenia czegoś dobrego.
Panna Granger nigdy nie przepadała za – jak to sama zwała – nudnym lataniem na miotle. Chłopcy razem z Ginny często podejrzewali, że ona po zwyczajnej bała się wejść na miotłę, jednak gryfonka zacięcie temu przeczyła. Tym razem jednak chłopcy chcieli namówić ja do gry.
Wchodząc do kuchni, oczom Harry’ego ukazali się bliźniacy. Siedzieli na swoich ulubionych fotelach, dyskutując o czymś zajadle. Kto by ich nie znał, mógłby stwierdzić że się kłócą, jednak oni nazywali to - otwartą dyskusją. Po chwili w kuchni pojawiły się także obie gryfonki i cała młodzież tego domu była w komplecie mimo iż każdy siedział gdzie indziej.
Po kilku minutach dziwacznej ciszy, wstał Ron i z dumą krzyknął:
- Słuuchajcie! Macie 10 minut, wszyscy i widzimy się na podwórku! Gramy w quidditch’a! – po czym się roześmiał.
- Tak jest kapitanie – odpowiedzieli nieco ironicznie bliźniaki uśmiechając się na przemian.
na twarzy Pottera pojawił się uśmiech, również Ginny była zadowolona.
- I… Hermiono, mają stawić się wszyscy – dodał Ron puszczając gryfonce oko, tak że ta się lekko zaczerwieniła

~ ♦ ~
Dlaczego ten rudy gamoń tak banalnie ją podrywa? Przecież to jeszcze taki dzieciak.
Myślał Fred, zapominając na chwilę, że przecież Hermina jest w wieku jego brata. Od czasu ich spaceru minęły raptem dwa dni, a Fred nie mógł zapomnieć o złożonej sobie obietnicy. Tak bardzo chciał lepiej poznać młodą gryfonkę. Po części wmawiał sobie, że to kwestia dumy, że po prostu chce rozgryźć co kryje się pod tym molem książkowym. Poza tym, Hermiona w jego towarzystwie była tak wyluzowana a zarazem tak urocza, że tylko idiota mógłby przestać o niej myśleć.
Po chwili namysły, razem ze swoją kopią ruszył na podwórko, gdyż minęło wyznaczone przez Ronalda 10 minut. Fred tęsknił nieco za quidditch’em, więc tym bardziej rwał się do gry. Po chwili jego oczom ukazała się reszta towarzystwa.
- A więc, bez zbędnych ceregieli, wybieramy składy! – krzyknął rozentuzjazmowany George chwytając pierwszą lepszą miotłę. – Jest na szóstka, więc dzielimy się po trzy.
- Brawo Einsteinie – burknęła Hermiona, która nie była zachwycona pomysłem latania na miotle.
- A więc – kontynuował George, uśmiechając się do Hermiony – Pierwszy skład Harry Ronuś i Ginevra.
- Nie mów do mnie Ginevra – syknęła rudowłosa.
- A drugi ja, Freddie i początkująca ale zapewne jakże utalentowana Hermionka –skwitował ignorując zaczepliwą uwagę siostry.
Hermiona nieco się zaczerwieniła, po czym spojrzała na bliźniaków. Zapewne będą się chcieli popisać i nie będę musiała się nagrać. Pomyślała z ulgą. Muszę się więc skupić na tym by utrzymać się na miotle.
- Nie martw się dziecinko – mruknął nagle Fred obejmując Hermionę przyjacielsko – Dopilnuję by tłuczek nie szamotał bardzo Twojej twarzyczki – po czym zaśmiał się cicho i odszedł na bok, nadal obejmując dziewczynę ramieniem. Po chwili dołączył do nich również George by ustalić jakiś plan gry.

~ ♦ ~
Jak śmie ją obejmować? Przecież wie że mi się podoba! Oh, pewnie chce się tylko zabawić moim kosztem. Też mi brat.
Ronald Weasley był naprawdę zdenerwowany. Wystarczyło by jakiś osobnik płci męskiej tylko dotknął Granger’ównę, to od razu budził się w  nim instynkt drapieżcy. Nawet jeśli tym kimś miał być jego rodzony brat.
- Ron, Ty mnie słuchasz? – nagle do jego uszu, dobiegł poirytowany głos Harry’ego– Jeśli chcemy ich pokonać, musimy się zgrać do cholery! – dodała.
- Oh, przestań. To tylko zabawa Potter – odburknęła Ginny uśmiechając się przymilnie po czym pociągnąwszy za sobą brata, ruszyła w kierunki ‘’rywali’’
Harry natomiast zdusił w sobie kłótnie, przywdział uśmiech i podążył za nimi. To ma być zabawa, nie daj się sprowokować – Myślał.
Kiedy już stali, każdy przed sobą, Fred rzucił kafel a oni poderwali się w górę.
- George, łap! – krzyknęła Hermiona, rzucając nieco na oślep piłką w stronę rudego bliźniaka. Ten z precyzją go pochwycił i celnym rzutem, trafił do bramki przeciwnika.
- Jea! – krzyknęli we trójkę śmiejąc się – 10 punktów dla nas!
Dalej gra toczyła się bardzo szybko. Gra była pełna akcji i szybkich zwodów. Zewsząd dało się słyszeć wesołe okrzyki, wszyscy byli szczęśliwi. Nawet Hermiona, już dawno zapomniała o strachu i grała na całego.
- Reeemis! – krzyknął nagle Ronald, który właśnie strzelił.
W chwili euforii i lekkiej nieuwagi pierwszego składu, Hermina szybko pochwyciła kafel i z precyzją nie jednego dobrego gracza wykonała szybki ruch i rzuciła. A rzut ten okazał się być celnym.
- Juuuuhuuuu! – krzyczała rozradowana kiedy podleciał do niej Fred i przybił jej piątkę.
- Byłaś wspaniała Hermiono! Masz u mnie lody! – krzyknął i puścił jej oko. Dziewczyna uśmiechnęła się dumnie i uniosła kciuk do góry.
Te w zasadzie niegroźne słowa i reakcja Hermiony niezwykle zezłościły Ronalda. Nie dość, że cały musiał oglądać ich wspólną grę i wysłuchiwać pochwał ze strony Freda to teraz to. Nie zastanawiając się dłużej, pochwycił leżący nieopodal kafel i silnie cisnął go w stronę Freda. Ten jednak niefortunnie uderzył w Hermionę.
Dziewczyna początkowo głośno krzyknęła, a następnie przechylając się groźnie, zleciała z miotły. W jej oczach zebrały się łzy podmuchu wiatru, na plecach zebrał się pot a w tle, przed ostatnimi sekundami dzielącymi ją od upadku, usłyszała:
- Ty skończony idioto!
A po tych słowach, jej kruche ciało z łoskotem uderzyło o trawę.